czwartek, 16 sierpnia 2012

Absurd.


Quentin Dupieux może być nazwiskiem, które póki co nie kojarzy się zbyt wielu osobom. Mr. Oizo (jego muzyczny pseudonim) może mówić już trochę więcej, ale chyba też nie do końca. Po czym najbardziej da się skojarzyć tego oto Pana? Myślę, że ten kawałek jest na tyle "stary" i znany, że może zanucić go każdy szanujący się, bądź i nie, słuchacz muzyki. 



Chciałabym o tym Panu wspomnieć w kontekście jego działalności reżyserskiej. Widziałam jego dwa pełnometrażowe filmy (krótkometrażowych jeszcze nie dopadłam, nie wiedzieć czemu). Po pierwszym z nich chciałam obwołać go nowym geniuszem filmu, drugi jednak trochę uspokoił mój nazbyt porywczy entuzjazm. Tak, czy inaczej jest to Osoba warta wspomnienia.


Opona. Film z roku 2010, opowiadający o morderczej oponie. Opona posiada zdolności telekinetyczne, pozwalające na rozsadzanie różnych elementów, napotkanych na swojej drodze. Opona rozsadza również ludzi, których mija. Opona jest seryjnym mordercą, bez dwóch zdań.

Opis filmu wskazuje na głupią, absurdalną komedię, która nie niesie ze sobą głębszego sensu. I faktycznie, gdyby tak na to spojrzeć, film ten jest idiotyczny. Jednak zabiegi, które reżyser wykorzystał, snując swoją opowieść, pozwoliły mi na ten (może trochę przesadzony) osąd, że jest to film genialny, łamiący wszystkie konwencje, utarte schematy, prawa logiki filmu. 

No bo mamy też do czynienia z widzami na pustyni. Widzami, którzy obserwują przez lornetkę działania tytułowej Opony. Czyli my obserwujemy widzów, którzy obserwują akcję, którą my również obserwujemy. Dodatkowo, widzowie ci doskonale wiedzą o tym, że są obserwowani, że występują w filmie. Cała akcja filmu rozpoczyna się od monologu policjanta wprost do kamery, monologu skierowanego zarówno do nas, jako widzów, jak i do widzów, którzy obserwują zdarzenia przez lornetkę, równocześnie będąc częścią filmu, który my oglądamy. Ranyboskie. 

Okej, jest to może aktualnie dość utarty zabieg. Niby trochę konwencja pseudo-dokumentalna, niby trochę załamywanie granicy, pomiędzy kinem, a rzeczywistością, świadome obnażanie ukrytych technik, wykorzystywanych przez twórców filmu. Niby wszystko takie trochę już było, ale jednak tutaj jest to bardziej świeże, bardziej porywające, bardziej dowcipne, bardziej... jakieś.

Zostałam ogromnym fanem filmu, mimo, że w pewnym momentach akcja faktycznie trochę podupada, Opona staje się powtarzalna, jej telekinetyczne zdolności nie robią już takiego wrażenia, jak na początku, wiadomo, nie każdy film trzyma w napięciu non stop. Jednak ukochałam ten film i z niecierpliwością czekałam na kolejne dzieło tego oto Pana.



Wrong. Film z roku 2012. Miałam okazję zobaczyć go dnia wczorajszego. Oczywiście, jak to z Panem Quentinem bywa, po obejrzeniu trailera, można się spodziewać wszystkiego, tylko nie tego, co w trailerze zostało pokazane. Więc jest to zwykła, dość sensowna, historia, opowiadająca losy Dolpha, który pewnego pięknego ranka budzi się, o standardowej godzinie 7:60 (hmmm), nie mogąc znaleźć swojego ukochanego psa Paula. No i film jest sobie filmem o poszukiwaniu pieska, kończy się szczęśliwie spotkaniem Paula z Panem, wszystko ładnie pięknie.

A gdzie te opary absurdu, tak ładnie reklamowane na plakacie filmu? Owszem, są. Miejsce pracy głównego bohatera, w którym nie wiedzieć czemu zawsze pada deszcz, a Dolph, mimo tego, że został zwolniony trzy miesiące wcześniej, w dalszym ciągu przychodzi do biura, bo po prostu to lubi. Tragiczne losy Emmy, dziewczyny z pizzerii, która zakochując się w telefonicznej rozmowie z Dolphem, jakimś cudem kończy z podszywającym się pod niego ogrodnikiem, który jednak czasem wygląda jak Dolph. Ogrodnik, przeżywający koszmar na jawie, budzący się z ulgą w trumnie, która zostaje zasypywana. Master Chang, porywający ludziom zwierzęta po to, aby uświadomić właścicielom, że trzeba je należycie kochać każdego dnia. Sąsiad Dolpha, który pakuje cały swój dobytek w dwie małe walizki i decyduje się wyjechać, nieważne gdzie, nieważne po co, kończąc na ogromnej, bezkresnej pustyni, albo nawet nie kończąc, gdyż cały czas jedzie przed siebie.

Wszystkie te historie pokazują głównego bohatera, próbującego zrozumieć otaczającą go rzeczywistość. Każda historia niby ma jakiś tam sens, rozpoczyna się, trwa i po pewnym czasie się kończy. Jest jednak na tyle absurdalna, że nie ma co się dziwić, gdy z ust Dolpha po raz kolejny pada zdanie "I don't get it, it doesn't make sense".

Film, na który tak bardzo czekałam, który mógłby potwierdzić mój osąd o geniuszu Pana Quentina, nie jest genialny. Jest dobry. Może nawet za drugim, bądź trzecim razem okazałby się lepszy. Jednak trzymam kciuki i liczę, że kolejne filmy tego Pana pokażą coś, na co czekam tak bardzo!

P.S. Teasery do obu wspomnianych przeze mnie filmów:

RUBBER


WRONG


P.S. 2 Tak kończąc tę niby analizę, to jednak muszę stwierdzić, że Pan Quentin bardzo dobrze radzi sobie, jako Mr. Oizo i soundtracki do filmów są WSPANIAŁE!

1 komentarz: