niedziela, 2 grudnia 2012

Girls, girls, girls...

Choroba wywołała we mnie stan, w którym potrzebowałam obejrzeć coś bardzo lekkiego, bardzo odprężającego i nie wymagającego ode mnie zbyt wiele. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale zdecydowałam się na seriale, które miały w tytule słowo "girls". Jest to trochę zagadkowe, bo po pierwsze - raczej nie lubię dziewczyn, tak ogólnie, jako grupy, nie, żebym miała coś przeciwko jakiejś tam konretnej przedstawicielki mojej płci, a po drugie - jeżeli coś ma być lekkie i niewymagające, to dlaczego kojarzy mi się to z dziewczynami, które, jak wiadomo, są kompletnym zaprzeczeniem tych słów?

Pomijając niejasności mojego wyboru, prawdopodobnie spowodowane wysoką gorączką, rozpoczęłam przygodę z serialami. I o ile pierwszy jest bardzo lekki, komediowy, rzekłabym nie najwyższych lotów (czyli to, czego akurat szukałam), o tyle drugi bardzo do mnie przemówił i aż skłonił do refleksji nad wieloma sprawami.


2 BROKE GIRLS

Zabawny, ale jednak dość przeciętny, serial o dwóch dziewczynach, które są... spłukane. No tak, tytuł mówi nam wszystko. Max jest typem twardzielki, która zawsze musiała na siebie zarabiać, nigdy pieniędzy nie miała, nigdy nie zaznała miłości, ciepła domowego ogniska i wszystkiego, czego normalna dziewczynka może pragnąć. Dlatego też jest ironiczna, cyniczna, niemiła, opryskliwa, ale ma jednak dobre serce, no, bo przecież czemu nie. Drugą dziewczyną jest Caroline, która była miliarderką, jednak w wyniku oszustw jej ojca, który okradł miasto z grubych milionów, cały majątek jej rodziny został zarekwirowany, toteż dziewczę musi się zacząć utrzymywać samo. Nie przeszkadza jej to w przyprowadzeniu do swojego nowego mieszkanka na Brooklynie konia, z którym ciężko było jej się rozstać. No mniejsza z tym. Dziewczęta pracują sobie w kawiarni, odkładają kasę, żeby otworzyć biznes z babeczkami domowej roboty (bo Max jest wyśmienita w ich pieczeniu), no i żyją sobie, zarabiają, nabijają się z hipsterów. Miłe, sympatyczne, ale szału nie ma.




GIRLS

Gdzieś tam chyba obiło mi się o uszy, że serial jest zabawny, wyprodukowany przez HBO i że ktoś poleca, więc stwierdziłam, że można sprawdzić. No i wszystko prawda. Cztery główne bohaterki, każda różna od siebie (może nie aż tak, jak Max i Caroline) i różne perypetie. Serial bardzo przypadł mi do gustu. Zabawny, smutny, ironiczny, piękny (nawet się wzruszyłam na jednej ze scen, ech, głupia romantyczna Natalka). Ja nie wiem, czy choroba mi już całkiem na mózg siadła, czy Hannah faktycznie jest dość podobna do mnie - z delikatną nadwagą, niespełniona pisarka, próbująca znaleźć swoje miejsce w świecie, usidlić swojego wybranka, być dobrą przyjaciółką dla swoich dziewczyn. Nie wiem, może trochę wyolbrzymiam. Tak czy inaczej serial oglądało mi się super. Inne bohaterki - przedziwna, pragnąca stracić dziewictwo Shoshanna, piękna, twardo stąpająca na ziemi Marnie i wyzwolona, pozbawiona głębszych uczuć Jessa - są oczywiście równie warte uwagi, jak wspomniana wcześniej Hannah. Niestety, sezon ma tylko dziesięć półgodzinnych odcinków, także będę zmuszona czekać do stycznia, żeby znów się z nimi spotkać. Polecam gorąco. Można trochę zrozumieć kobiecą psychikę, można też jej kompletnie nie rozumieć w dalszym ciągu. Oczywiście, już pod koniec pierwszego sezonu zauważamy dość znaczne zmiany w charakterze bohaterek. Ale to przecież też takie typowe dla nas, kobiet. Ale mężczyznom też się serial podoba (chociażby mojemu koledze, który stał się wielkim fanem; nie do końca w sumie wiem, czy jest to zachowanie ironiczne, czy prawdziwe, ale niech posłuży za przykład). I NIE, NIE JEST TO SEKS W WIELKIM MIEŚCIE, chociaż delikatne skojarzenia nasuwają się same. 


No, to polecam. A ja dalej poleżę pod kołderką i może tym razem skuszę się na coś wymagającego odrobinę większego wkładu umysłu. Pozdrawiam.


1 komentarz:

  1. Już ściągam Girls! Zaciekawiłaś mnie :). W czwartek mam kolokwium, więc pewnie dopiero wtedy pozwolę sobie zacząć oglądanie, ale mam dobre przeczucie.

    OdpowiedzUsuń