piątek, 27 grudnia 2013

Podsumowanko, wow, uszanowanko.

Rok 2013 był to, przynajmniej dla mnie, rok Stojeby, beki ze wszystkiego, Pieseła, no i oczywiście tradycyjnie niszczenia siebie i swojego życia we wszelakich aspektach. Ale tu nie o tym. Tu o filmach. A było tych filmów trochę, dość dużo nawet, bo zamiast Top10 postanowiłam zrobić Top15. Dużo dobrych filmów, ale ciężko było wybrać najlepszy. Chociaż jeśli chodzi o mój ulubiony film z tego zestawienia, to oczywiście jest, oczywiście poinformuję. Ale do rzeczy. Na liście znajdują się też filmy, które nie miały premiery w Polsce (niestety), ale zrobiły na mnie takie wrażenie, że koniecznie musiały się tu znaleźć. Chyba widziałam większość filmów, które trzeba było zobaczyć, więc myślę, że nie pominę niczego. No, nie widziałam Rush, a chyba by pasowało. Hobbita też jeszcze nie widziałam, może by się tu znalazł, ale się nie znajdzie i trudno.




Wyróżnionka
Na pewno w tym roku TRZEBA BYŁO zobaczyć Gravity, Holy Motors, drugą część Igrzysk Śmierci, Don Jona, czy Django. Niestety, dla tych filmów zabrakło miejsca w moim rankingu, chociaż doceniam, bardzo doceniam. Poza Gravity, bo trochę nie rozumiem zachwytów (nie ujmując nic prześlicznej stronie wizualnej). Ale wyróżniłam, bo warto. Koniecznie. Wszystkie pińć.




15. Safety Not Guaranteed, reż. Colin Trevorrow
Może to dziwić. Filmu chyba nie było w Polsce, na pewno nawet. Film jak wiele innych, trochę o miłości, trochę o przyjaźni, trochę o życiu. Budujemy sobie wehikuł czasu, bo wszystko jest bez sensu i chcemy wrócić do czasów, gdy było lepiej. Niby nic, ale z takim humorem i z takim urokiem opowiedziane, że musiało się tu znaleźć.

14. Pacific Rim, reż. Guillermo del Toro
Jest to film, na którym się nie myśli, tylko patrzy. Wow, jak to wszystko było zrobione, jaka fabuła była głupia, a jak bardzo wciągnęło! Chyba jeden z lepszych filmów akcji/fantasy/niewiemjakich jakie widziałam w swoim dość już długim życiu.

13. Prisoners, reż. Denis Villeneuve
Prawie trzygodzinny thriller o zaginionych córeczkach i dzielnym Hugh Jackmanie, który trochę się gubi w swoim metodach poszukiwania sprawcy. Aż sama się dziwię, że ten film mnie tak wciągnął. Ten klimat, ta tajemnica, ten niepokój. Zadziwiająco dobry film.

12. Frances Ha, reż. Noah Baumbach
Film, o którym myślałam, że stanie się moim ulubionym. Nie stał się. Ale ogląda się go bardzo przyjemnie, jest niesamowicie szczery, a dialogi pisane są z taką lekkością i dystansem, że wydają się wyjęte prosto z (mojego?) życia. Fajnie, że czarno-biały. Fajnie, że powstał.

11. Iron Man 3, reż. Shane Black
Nie udało się wcisnąć go do pierwszej dziesiątki, ale musiał się znaleźć dość wysoko, chyba przez moją ślepą fascynację tą serią. Wiadomo, wspaniały Robert, który jest lepszym Iron Manem, niż jakikolwiek inny człowiek na świecie i w komiksie. Bardzo dobra trzecia cześć filmu o moim (prawie)ulubionym superbohaterze, chciałabym więcej i więcej i więcej...

10. The Way Way Back, reż. Nat Faxon, Jim Rash
Naprawdę przyjemny i niezwykle dowcipny. Widziałam go już po wakacjach, więc trochę było mi smutno, że wprowadził mnie w klimat, który już za mną. Ale oglądało się go niesamowicie dobrze. I oczywiście Sam Rockwell, który przy każdym pojawieniu się na ekranie wygrywał wszystko, co się tylko dałoby wygrać.

9. The Necessary Death of Charlie Contryman, reż. Fredrik Bond
Nie wiem, czy ktokolwiek jest tak zachwycony tym filmem, jak ja. Nie wiem, czy obejrzałabym go, gdyby nie był dostępny online na którejś tam ze stron. Ale obejrzałam. Dość niedawno. I dla pierwszej połowy filmu, dla tego dziwnego stylu i dla kreacji aktorskich naprawdę duże uszanowanko. Może później historia robi się już bardziej przewidywalna, jednak ciągle trzyma w napięciu. Gorąco polecam, jak ktoś nie widział.

8. Drogówka, reż. Wojciech Smarzowski
Witamy kino polskie w moim zestawieniu! Wiem wiem, poprzednie filmy Smarzowskiego były lepsze, ale ten też jest bardzo bardzo bardzo dobry. Aktorzy jak zwykle na medal, reżyseria na medal, trochę momentów przekombinowanych, ale ogólnie wow i oby tak dalej panie Wojtku.

7. Spring Breakers, reż. Harmony Korine
Może to dziwić, zwłaszcza biorąc pod uwagę falę krytyki, jaka spadła na ten film. Ja osobiście jestem nim zafascynowana, widziałam go trzy razy i naprawdę nie rozumiem, jak można go nie lubić. Takiego kiczu, tandety, przy jednoczesnej ironii i dystansie nie widziałam od bardzo dawna. I te kolory. I te cięcia. I ta Britney. I James, oj James.

6. Before Midnight, reź. Richard Linklater
Ten film zrujnował mój makijaż i moje samopoczucie, ale też skierował mnie do wielu rozmyślań, które zaowocowały pewnymi zmianami w moim życiu. Jak nie byłam aż takim wielkim fanem poprzednich części tej trylogii, to ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Była tak zaskakująco szczera i przerażająco prawdopodobna, że nie mogło jej tu zabraknąć. Aktorzy super zgrani, ale to już było widać od pierwszej części. Historia miłosna taka prawdziwa, wow.

5. Kings of Summer, reż. Jordan Vogt-Roberts
Jak to napisałam w krótkiej recenzyjce na filmwebie - "dawno żaden film mi aż tak dobrze nie zrobił, chyba przyhajpuję". Bo naprawdę nie da się inaczej określić tego filmu. Przynajmniej ja nie potrafię. Bardzo urzekająca historia, z niezwykle fajnie rozpisanymi postaciami i przyjemnym humorem. Też bym chciała sobie tak zamieszkać, czemu nie.

4. The World's End, reż. Edgar Wright
O tym filmie już pisałam. Po prostu musiał się tu znaleźć. Filmy tego Pana, w którym występują TACY aktorzy są dla mnie najlepsze zawsze. Tym razem zabrakło czegoś, żeby film wylądował wyżej, ale jest i to najważniejsze.

3. This Is The End, reż. Evan Golbers, Seth Rogen
Gdybym wybierała mój ulubiony film z roku 2013 to zdecydowanie ten film by wygrał. Widziałam go już pięć razy, dialogi znam prawie na pamięć, za każdym razem mnie śmieszy i nie żałuję, że oglądam go po raz kolejny. Najlepsza komedia tego roku, tak, na pewno.

2. Blancanieves, reż. Pablo Berger
Ok, przyznaję, że prawie zapomniałam o tym filmie. Ale sprawdziłam sobie moje oceny z tego roku na filmwebie i nie dało się ukryć, że Śnieżka znalazła się na jednym z najwyższych miejsc. I nic dziwnego. Przepiękna historia, urok kina niemego, czarno-białego, prześliczna główna aktorka, no i Pepe. Wzruszył się człowiek tak, że mu prawie chusteczek zabrakło.

1. Dziewczyna z szafy, reż. Bodo Kox
No i siemanko, kto by się spodziewał. Tak tak, polski film wygrał mój plebiscyt na film tego roku. Jak to ktoś powiedział - jakbyś napisała kiedyś scenariusz do filmu, to właśnie tak by wyglądał. I chyba muszę się zgodzić. Film ma wszystko, co mi się podoba w kinie. Specyficznych bohaterów, lekko fantastyczną otoczkę, historię o miłości, trochę smutku. Może nie każdy uznałby Dziewczynę z szafy za film roku, ale ja mogę, bo to mój blog.




Zawód tak wielki
To jeszcze tak, żeby nie było zbyt miło - kilka filmów, które zawiodły mnie w tym roku najmocniej. Po pierwsze Man of Steel - za tak ogromną schematyczność i powtarzalność, że już nawet mi się na to patrzeć nie chciało. The Great Gatsby - za przerost formy nad treścią, co akurat w tym wypadku nie wyszło na dobre. Trance - za pogubienie się w scenariuszu. Upstream Color - za fajny pomysł, ale nieumiejętnie ukazany.


To chyba tyle. Dobry rok. Oby następny był lepszy (a tyle premier fajnych się szykuje, że łojesuuu!).
Pozdrawiam.


piątek, 8 listopada 2013

Świat się kończy!

Z okazji premiery internetowej filmu, na który bardzo bardzo BARDZO czekałam (Polsko, dlaczego takie premiery Cię omijają?), postanowiłam napisać o filmach, które są bardzo (a równocześnie nie są w ogóle) do siebie podobne. Zaczynamy!


THIS IS THE END (2013), reż. Even Goldberg

Film, w którym występuje Seth Rogen mogłabym z zamkniętymi ocenić na miliard/10, dodać mu serduszko i przesłać wiekuiste uszanowanko. A film z Sethem Rogenem, do którego współtworzył scenariusz wraz z reżyserem Evanem Goldbergiem, gdzie zobaczyć można tak wspaniałych aktorów, komików, a prywatnie bardzo dobrych kumpli jednego i drugiego - Oscar, Złoty Lew, Czerwony Niedźwiedź i Pomarańczowa Stonoga naraz. Ale postaram się być bardziej rozważna i obiektywna, oczywiście na tyle, na ile mi pozwoli moja dzisiejsza wena.

Krótki zarys fabuły. Do Setha Rogena, pomieszkującego w LA, przyjeżdża jego najlepszy i dawno nie widziany kumpel prosto z rodzinnej Kanady, Jay Baruchel. Przyjaciele chcą spędzić czas paląc, pijąc, oglądając filmy, paląc, pijąc, robiąc wszystko, co za starych dobrych czasów. Przynajmniej tak plan prezentuje się w głowie Jaya. Seth wyciąga jednak swojego kumpla na parapetówkę do nowego najlepszego kumpla - Jamesa Franco. Wbijamy się więc razem z nimi do MEGA wypasionej chałupy, pełnej "cudownej" sztuki współczesnej, gadżetów, alkoholu i gwiazd. Wszystko toczy się nie do końca po myśli Jaya, ale nawet on nie przewidziałby, jak ta impreza się skończy. Wielki rozpierdol, Michael Cera ginie, Rihanna ginie, Paul Rudd ginie... Na szczęście twierdza Jamesa pozostaje niewzruszona, a w niej Seth, Jay, James, a także Jonah Hill, Craig Robinson i (jak się okazuje następnego poranka) Danny McBride. Za oknem koniec świata - wszystko płonie, gigantyczna przepaść bucha ogniem, wszędzie słychać dziwne ryki, gdzieś tam buszuje potwór z ogromnym kutasem. Słowem - apokalipsa.

Film podobno był w części improwizowany, w części scen niektórzy z aktorów powiedzieli reżyserowi DOŚĆ, EVAN, nie będziemy tego robić (podobno tylko James Franco nie skarżył się i był gotów zrobić wszystko, co mu nakazano - szacuneczek), a całość jest po prostu ogromnym zbiorem gagów, niesamowitych dialogów i przeróżnych nawiązań do innych dzieł kinematografii. Żarty bywają sprośne, wulgarne, nie na miejscu. Ogląda się to jednak niesamowicie przyjemnie.

Osobiście uwielbiam całą gromadę głównych aktorów, może poza Dannym McBridem, ale nawet on potrafił się tutaj ukazać z tej zabawniejszej strony. Film może i jest przeznaczony głównie dla fanów tych aktorów, humor może nie zostać doceniony przez innych, może gorszyć, może zniesmaczyć. Ale jak dla mnie wszystko było wyważone, bawiłam się wyśmienicie (a za trzecim !!!! razem nawet lepiej, niż za pierwszym - zwracając uwagę na coraz to drobniejsze szczególiki) i nawet scena gwałtu przez Szatana z gigantycznym kutasem nie oburzyła mnie tak, jak mogłabym się spodziewać. A zakończenie i przepiękna wizja niebios, w których nawet Backstreet Boys mogą się reaktywować - mistrzostwo!

W temacie Backstreet Boys - soundtrack!!!! Bardzo dobre utwory, dobrane z humorem, ale z jaką trafnością. Przecież I Will Always Love You nie zostało wykorzystane w kinie NIGDY w tak dobrym momencie, jak tutaj. O Backstreetach nie chcę wspominać, bo to po prostu piękno samo w sobie.

Cenię chłopaków za swobodę, z jaką zagrali przekoloryzowane wersje samych siebie. Cenię ich za dystans do swojej sławy, do plotek na swój temat, do opinii krytyków dotyczących ich ról. Cenię za to, że postawili na taki, a nie inny rodzaj humoru. Doceniam naprawdę każdą, nawet najmniejszą rólkę (a Michael Cera był dla mnie zdecydowanie najlepszą epizodyczną postacią). Z czystym sumieniem daję filmowi mocne 8, dodaję serduszko i zdecydowanie będę miała ochotę obejrzeć go jeszcze raz (i jeszcze raz, i jeszcze raz...). Welcome to Heaven, motherfuckers!


THE WORLD'S END (2013), reż. Edgar Wright

Duet Simon Pegg i Nick Frost to właściwie zawsze sprawdzony pomysł na sukces. A Edgar Wright, po absolutnie niesamowitej adaptacji Scotta Pilgrima, jest jednym z moich ukochanych reżyserów. Dodajmy do tego Martina Freemana, Paddy'ego Considine i niezwykle charakterystycznego Eddiego Marsana, a otrzymamy film, którego premiery zwyczajnie nie mogłam się doczekać. Oczywiście, film nie wszedł do dystrybucji w Polsce, ale od czego jest nasz kochany Internet. Dziękuję, Internecie, będę Twoją wierną fanką!

Fabułka. Gary King, życiowy nieudacznik, przesadzający z alkoholem, zapragnął zrealizować cel, którego nie udało mu się dokonać za młodu. 12 pubów w jeden wieczór - czemu nie? Zbiera więc ekipę przyjaciół z lat licealnych, którzy, w przeciwieństwie do niego, mają już pewne obowiązki w życiu (praca, rodzina, takie tam). Nie są więc nastawieni aż tak entuzjastycznie do tego planu, jak Gary, jednak decydują się spełnić zachciankę byłego lidera paczki. Zapowiada się po prostu dobra zabawa z chłopakami i alkoholem, ale nie nie nie! Opuszczone przed laty rodzinne miasto okazuje się zasiedlone przez kosmiczne roboty - nie-roboty, wypełnione niebieską mazią, które tylko czyhają, żeby przekabacić paczkę na swoją stronę. Rzeczy się dzieją, alkohol się leje, niebieska krew tryska wszędzie, a chłopaki dziarsko pokonują kolejne puby na swojej drodze.

Z tą ekipą mam podobnie, jak z tą z wcześniej opisanego filmu. Uwielbiam ich, więc jestem mało obiektywna i bezkrytyczna. Ale bawiłam się na tym filmie tak cudownie, zaśmiałam się parę razy na głos, a soundtracku słucham sobie, jako podkładu do mojej dzisiejszej nocy (która może wyglądać całkiem podobnie do pierwotnego planu chłopaków). Każdy dialog jest na miarę złota, a dowcipy, które trudno dobrze przetłumaczyć, to rarytasy, dzięki którym pojawia się na ryju uśmiech. I każda rola - idealna! A Pierce Brosnan to w ogóle przeuroczy, jako prawie-że dowódca nie-robotów. Coś pięknego! 

Film bywa zaskakujący, co w filmach tego typu jest niestety dość rzadkie. Widz nie nudzi się właściwie w żadnym momencie. Delikatne zastrzeżenie mam co do końcówki. Nie do końca ją zrozumiałam, nie jest też może wystarczająco dobrym zakończeniem bardzo dobrego filmu. Coś nie grało. Ale nie aż tak, żeby film miał się nie podobać.

No i soundtrack. Kolejny raz idealnie dopasowane, typowo brytyjskie granie, które cudownie pasuje do maratonu po angielskich pubach. Zabrakło Oasis, no ale jak jest Blur, to musi wystarczyć. I moje kochane Stone Roses.

Bardzo doceniam ten typ humoru. Tę szczyptę tragedii, ogrom komedii i delikatne wtręty romantyzmu. Super połączenie! Nie mogę ocenić filmu na więcej niż 8, ale mogę i zdecydowanie daję mu serduszko i przymierzam się już do kolejnego seansu.






Podsumowując - oceniłam filmy na dokładnie tę samą ocenę. Bawiłam się na nich równie dobrze. Nie potrafię wskazać faworyta. Może delikatna przewaga Setha, za to, że jest Sethem, ale poza nim nie ma zwycięzcy. Bałam się, że filmy będą zbyt podobne do siebie (te tytuły, chłopaki, kumple), ale nie są. Są zupełnie inne. Ale jedno je łączy - zdobyły moje serduszko. Mogę i pragnę polecić je każdemu. Pozdrowionka!

niedziela, 27 października 2013

Grawitacja taka piękna

(Chyba wrócę do pisania tego bloga, póki co notka testowa)

W końcu udało mi się pójść do kina na ten niesamowicie hajpowany wśród moich znajomych (i nieznajomych też) film. I tak w sumie nakłonił mnie do napisania notki, tak więc oto ona. Notka. Po tak bardzo długiej przerwie. Wow.


Zacznijmy od tego, że zrezygnowałam z pójścia do IMAXu, wybierając zwykłe 3d i to nawet nie w multipleksie, tylko w Kinie pod Baranami. Może w IMAXie ten film zrobiłby na mnie większe wrażenie. Ale może też warstwa wizualna totalnie by mnie zniszczyła i nie mogłabym powiedzieć nic, poza dosadnym: WOW, TEN FILM JEST MEGA.

Bo tak, wizualnie ten film jest prześliczny. I tak ładnie pokazano te wszystkie rzeczy, jak one się w kosmosie zachowują, co się z nimi dzieje, jak to się porusza. Podobno reżyser nie ściemnia i tak jest naprawdę. Nie znam się na tym, dlatego też mu ufam. I w końcu uzyskałam odpowiedź na pytanie, które czasem sobie zadawałam (nie wiem przy jakich okazjach, ale myślałam nad tym) - co się dzieje z ogniem w kosmosie. Więc już wiem. Dziękuję panu, panie Alfonso Cuarón.

I muszę przyznać, że trochę się denerwowałam. Akcja (chociaż kilka osób uważa, że akcji w tym filmie to to nie ma) wywoływała we mnie momentami przyspieszone bicie serca. No i nawet w jednej ze scen zrobiło mi się trochę smutno. Nie żebym się wzruszyła, po prostu mnie chwyciło.

Ale jakoś nie potrafię powiedzieć - tak, ten film był super. Był zwyczajnie dobry. Tylko dobry. 

Jestem fanką filmów, w których kładzie się nacisk na stronę wizualną. Jednym z moich ulubionych filmów jest The Fall, który jest tak śliczny, że to się aż w pale nie mieści. Ale w Gravity czegoś mi zabrakło. Nawet do końca nie wiem czego, po prostu zabrakło. 

I nawet szczekająca Sandra Bullock i taki typowo dowcipny George Clooney nie wystarczyli, żeby spełnić natalkowe oczekiwania względem tego filmu.

Z czystym sercem i sumieniem daję mu mocne 7. Panie Alfonso, czekam na kolejne filmy. Lubię Pana. Proszę się bardziej postarać następnym razem.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Kryzys, panie.

JA CHCĘ JAKIŚ FILM.

Nie potrafię ostatnio się przemóc i obejrzeć czegoś dłuższego, niż najnowsze odcinki Community, bądź Parks and Rec. Potrzebuję czegoś dobrego, świeżego, co mnie wzruszy, rozbawi, dotknie, powiem sobie "oboże to film o mnie" i tak dalej. 

Jeśli ktoś się tu przypadkiem znajdzie i mi coś poleci to będę NAJWDZIĘCZNIEJSZA.


niedziela, 7 kwietnia 2013

I got my fuckin' NUN-CHUCKS.

Z racji tego, że jestem po drugim już seansie Spring Breakers, to chyba powinnam tu coś napisać.



"To nie film, to petarda" - slogan reklamowy może trochę człowieka zniechęcić. Ale kurde, trochę to jest petarda. Petarda pełna ironii, pełna prześmiewczych motywów, pełna najpopularniejszych kawałków, pełna cycków, pełna imprez. I jak na gwiazdki Disneya, to duperki całkiem nieźle ogarnęły swoje role, a Franco ma u mnie dużego plusa (bo ostatnio trochę mnie zwodził swoją osobą).

Korine mógłby przesadzić. Mógłby przekroczyć tę delikatną granicę, dzielącą ten film od totalnie kiczowatego gówna. Ale tego nie zrobił. Wszystko w filmie było super wyważone, super dograne, spójne. Może losy bohaterów za nadto nie przejmują, nie czujemy wspólnoty z nimi aż tak bardzo, bo jednak jest to historia dość odrealniona. Ale ogląda się to wyśmienicie, a za drugim razem nawet lepiej. Scena z balladką Britney Spears w tle - MISTRZOSTWO. I montaż i ujęcia i wszystko. No ja się jaram. Krytyka trochę się jara. Moi znajomi nie do końca.

P.S. Jak w wakacje nie będę na jakiejś super imprezie z dobrą muzyką i pijanymi ludźmi to się wkurwię.
P.S. 2. Nawet plakat sobie zakosiłam!


wtorek, 19 lutego 2013

Hi, Mark!

Długo zwlekałam, ale jednak obejrzałam. I ten film nie mógł przejść bez wzmianki na moim blogu.



Trójkąt miłosny. Historia o zdradzie i przyjaźni. O wierności i grze w futbol. O roli rodziny w życiu każdego człowieka. O szczęściu, smutku, rozpaczy i śmierci. Z przepiękną ścieżką dźwiękową, głównie przy scenach erotycznych.

W tym filmie było wszystko, ale oczywiście najważniejsza jest gra aktorska. Coś niesamowitego. Dawno nie widziałam, żeby człowiek mógł się aż tak gardłowo śmiać. Dawno w filmie dialogi nie były aż tak drętwe. "I don't want to talk about it" powtarzane jak mantra przez główną bohaterkę. I gra w futbol, o co w ogóle chodziło? Był też motyw z narkotykami, oczywiście. I parę scen akcji, przemoc, trochę broni. No cycki, seks. Było wszystko. 

Film polecało mi parę osób już jakiś czas temu. W końcu obejrzałam. Miałam dość ciężki, a może lepiej napisać przyciężkawy, okres w moim życiu i lepiej nie mogłam trafić, film zdecydowanie trafił w mój gust.

Ja polecam każdemu, kto przypadkiem czyta mojego bloga. Naprawdę warto.

Tommy Wiseau, co za człowiek. Niech zrobi coś jeszcze!

UWAGA SPOJLER:



poniedziałek, 11 lutego 2013

Nieulotne.




Na ten film czekałam, jak na żaden inny ostatnim czasem. Może przez to, że i ja i paru moich znajomych braliśmy udział w kręceniu jednej ze scen. A może przez to, że Pan Jacek Borcuch zauroczył mnie swoim wcześniejszym filmem Wszystko, co kocham. A może po prostu wakacje w Hiszpanii, problemy na studiach, miłość, jakoś tak mnie to ciekawiło.

I obejrzałam. I nie wiedziałam, co myśleć. I dalej nie wiem.

Bo film ten może mieć wszystko to, co ja lubię w filmie. Jest trochę akcji, są niedopowiedzenia, są emocje, ładne zdjęcia, dobra muzyka.

Ale niestety, mi się nie podobał. I nie mogę jakoś się z tym pogodzić. 

Scena, w której  bierzemy udział, jest naprawdę dobrze zrobiona, trochę hipnotyzująca, ładna. I to mieszkanie, które już trochę legendą w Krakowie obrosło, tak bardzo ładnie sfilmowane. A poza tym to tak jakby niczego w tym filmie nie ma.

Czasem jednak nie warto się nastawiać na coś aż tak bardzo, bo później przeżywamy dziwne uczucie, że coś nam odebrano. A ja nie chciałam, żeby ten film mi odebrano. Ach, Nieulotne, co ja mam z wami począć?

P.S. Usłyszałam, że z mojego scenariusza powstałby film zdecydowanie lepszy. Bardzo to miłe. Więc Panie Jacku, szykuj się Pan, bo rośnie Panu konkurentka!

piątek, 11 stycznia 2013

Spotted: Bret z Flight of the Concords


Bardzo mnie ucieszyło, gdy w Hobbicie zobaczyłam Tego Przystojnego Z Flight of the Concords. Znowu jako elf, ale tym razem inny. (Bo - ciekawostka - grał on również.... FIGWITa w serii LOTR).

W ogóle tu fajny artykuł, w którym jest opisana postać FIGWITa.

http://www.dwutygodnik.com/artykul/4201-get-a-life-swiat-teorii-fanowskich.html

No i tak poza tym to Hobbit bardzo spoko, a Gandalf jest najlepszy!

Pozdrawiam.

niedziela, 6 stycznia 2013

Bond, James Bond.


Niebywałe, że nie oglądałam nowych Bondów wcześniej. Po wczorajszym maratonie chcę mieć penisa, zabijać ludzi i uprawiać seks z pięknymi kobietami. Mogłabym też mieć fajne samochody, samoloty, statki, wszystko. 

Podobają mi się te nowe części. I Ben Whishaw. Mądry, piękny, dowcipny. No stary. 



To tyle. Jestem podjarana. Chcę więcej!


(Może sobie odświeżę starsze, z Seanem Connerym najchętniej. Ale inne też. Wszystko.)