niedziela, 7 kwietnia 2013

I got my fuckin' NUN-CHUCKS.

Z racji tego, że jestem po drugim już seansie Spring Breakers, to chyba powinnam tu coś napisać.



"To nie film, to petarda" - slogan reklamowy może trochę człowieka zniechęcić. Ale kurde, trochę to jest petarda. Petarda pełna ironii, pełna prześmiewczych motywów, pełna najpopularniejszych kawałków, pełna cycków, pełna imprez. I jak na gwiazdki Disneya, to duperki całkiem nieźle ogarnęły swoje role, a Franco ma u mnie dużego plusa (bo ostatnio trochę mnie zwodził swoją osobą).

Korine mógłby przesadzić. Mógłby przekroczyć tę delikatną granicę, dzielącą ten film od totalnie kiczowatego gówna. Ale tego nie zrobił. Wszystko w filmie było super wyważone, super dograne, spójne. Może losy bohaterów za nadto nie przejmują, nie czujemy wspólnoty z nimi aż tak bardzo, bo jednak jest to historia dość odrealniona. Ale ogląda się to wyśmienicie, a za drugim razem nawet lepiej. Scena z balladką Britney Spears w tle - MISTRZOSTWO. I montaż i ujęcia i wszystko. No ja się jaram. Krytyka trochę się jara. Moi znajomi nie do końca.

P.S. Jak w wakacje nie będę na jakiejś super imprezie z dobrą muzyką i pijanymi ludźmi to się wkurwię.
P.S. 2. Nawet plakat sobie zakosiłam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz