niedziela, 13 kwietnia 2014

Seriale są spoko.

Breaking Bad, True Detective, Game of Thrones, Hannibal, House of Cards - siemanko, nie będę oryginalna, jak powiem, że te seriale są ekstra. Doszłam do wniosku, zainspirowana trochę notką na blogu Zwierza Popkulturalnego, że w niedzielny wieczór polecę Wam (nie wiem, czy ktoś to czyta, ale okej) kilka seriali, o których być może nie słyszeliście, a są bardzo bardzo bardzo godne uwagi. Także czytajcie i oglądajcie, bo warto.




Broad City - niesamowicie zakochałam się w tym serialu, w bohaterkach, w ich bezpardonowym podejściu do świata. Ilana i Abbi to dwie przyjaciółki, dwudziestokilkulatki, próbujące jakoś ogarnąć życie, ale chyba nie do końca im to wychodzi, bo jednak za dużo marihuany, za duża wyjebka na poważniejsze podejście do życia, za dużo beki ze wszystkiego. Bawiłam się wyśmienicie, dowcip siadł mi idealnie, a bohaterki są tak urocze, że nie da się ich nie pokochać (okej, może się da, ale ja je pokochałam bezwarunkowo). Podobno będzie drugi sezon, więc CUNT WAIT. Toczenie beki z życia, level: expert.



My Mad Fat Diary - tak, jak napisał Zwierz, jest to jeden z lepszych seriali dla młodzieży, jaki kiedykolwiek dane było mi obejrzeć. Nastolatka z problemami i sporą nadwagą próbuje odnaleźć się w świecie po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego. Pisze sobie też pamiętnik, a każdy odcinek opowiedziany jest z jej pesrpektywy. Mamy wgląd do jej psychiki, jej odczuć i spostrzeżeń. Serial jest bardzo dobrze zagrany, nastoletnie problemy nie są wyssane z palca (i nie są aż tak typowo nastoletnie), a całość ozdobiona jest cudownym soundtrackiem (akcja toczy się w latach 90., młodzież słucha głównie punka, grungu i jeżdzi sobie na fajne koncerty, SIEMANO). Nie byłabym sobą, gdybym nie zachwyciła się urodą jednego z bohaterów, ale to tylko tak na marginesie. Finn <3 !



Video Game High School - serial w całości do obejrzenia na YouTubie. Żyjemy sobie w świecie, w którym granie w gry nie jest odbierane jako coś, czego należy się wstydzić (pozdro Julka), a wręcz jest to powód do dumy, a najlepsi gracze stają się nawet celebrytami, zapraszanymi do programów śniadaniowych, WOW. Główny bohater, pokonując najlepszego gracza, otrzymuje zaproszenie do eksluzywnego Video Game High School. Oczywiście ma mnóstwo problemów, bo przecież nie jest ani piękny, ani przebojowy, ani jakoś specjalnie ogarnięty, więc zyskuje paru wrogów (głównie w osobie dyrektora), ale też oddanych przyjaciół i fanów. Serial ogląda się mega przyjemnie. Pierwszy sezon, to odcinki trwające 10-15 minut, w których widać, że brak producentom hajsu na super efekty, ale pałam do tego sezonu zdecydowanie większym uczuciem, niż do drugiego. Polecam - graczom i nie tylko.



The League - OSZALAŁAM. Serial o fanach gry w Fantasy Footbal. Fanatykach wręcz, dla których to właściwie jedyna ważna sprawa w życiu. Najważniejsza. Jako bardzo wielka miłośniczka takich rzeczy (no na pewno), która totalnie nie ogarnia zasad i nie wie o co w tym wszystkim chodzi, nie wiedziałam też do końca czego się spodziewać. A nawet jakbym spodziewała się czegokolwiek, to i tak prawdopodobnie byłabym zaskoczona. Tak niesmacznego, chamskiego, wulgarnego i niepoprawnego politycznie humoru nie widziałam chyba NIGDY. Nie spodziewałam się, że serial zdobędzie moje uznanie, a zdobył. Rzekłabym wręcz, że ukradł mi na dłuższy czas serduszko. I ten wkurwiający Andre, którego obecności na ekranie nie da się znieść, zwłaszcza po którymś tam sezonie. I Ruxin, który jest takim totalnie bezczelnym i chamskim bucem, że chyba można go pokochać. A, jakby kogoś miało to zachęcić, to w serialu gra Jon Lajoie i czasem sobie śpiewa piosenki. Są one zabawne.



Utopia - WOW. To było właściwie jedyne słowo, które mogłam wypowiedzieć, bo zakończeniu tego serialu. Teorie spiskowe, jakieś dziwne niedopowiedzenia, piękne zdjęcia, cudowne rozwiązanie fabularne. Ogólnie chodzi o Sieć, czyli jakieś tam zgromadzenie, które coś tam ma do zrobienia i stosuje do tego dość brutalne i niekonwencjonalne metody. A wszystko zaczyna się od pewnego komiksu. Super, super, super, naprawdę. Wiele napisać nie mogę, bo głupio zdradzać fabułę.



Parks and Recreation - serial ten powinien być znany każdemu. Niestety, ostatnio przekonuję się, że ludzie nie wiedzą, o co chodzi. DLACZEGO? Już pomijam postać Rona Swansona, który jest ideałem mężczyzny (he he he, SERIO) i tak super napisaną postacią, że o panie. Serial jest naprawdę bardzo zabawny. Perypetie wydziału Parks and Recreation, utrzymane w konwencji mockumentary, pozwoliły mi zapełnić pustkę, którą odczułam po ostatnim odcinku The Office. A nawet nie wiem, czy nie zapałałam do bohaterów jeszcze większą miłością. Gorąco polecam, jeśli ktoś jeszcez nie widział (NIE WIERZĘ).



To chyba tyle. Wiadomo, jest tego dużo więcej (chociażby The Mindy Project, Brooklyn Nine-Nine, czy Portlandia, nie wspominając o oczywistościach typu Community albo Girls). Ale wybrałam te seirale, które zdecydowanie mają zaklepane miejsce w moim serduszku. Jeśli kogoś zainteresowałam, to super. Jak nie, to nie.

Pozdrawiam, całuję, hejko!

czwartek, 3 kwietnia 2014

Jak zepsułem zakończenie.



How I Met Your Mother był kiedyś jednym z moich ulubionych seriali. Było to dawno, na samym początku, x lat temu. Później oczywiście mi się znudził, a teraz oglądałam go tylko po to, żeby w końcu poznać tę matkę. I co? I gówno.

Oglądając finał serialu trochę się wzruszyłam. Jednak byłam dość mocno zżyta z bohaterami, mimo tego, że ostatnio bardziej zaczęli mi grać na nerwy, niż bawić. I finał mi się spodobał. Ma to wszystko sens, tak sobie myślałam. Przemyślałam tę kwestię dokładniej i jestem zmuszona zmienić zdanie. Nie podoba mi się ta historia.

Już pomijam fakt, że cały ostatni sezon oglądaliśmy ślub Barneya i Robin, a oni mieli czelność się rozwieźć po jakiś 10 minutach. Pomijam, że czekaliśmy na matkę po to, żeby się dowiedzieć, że nie żyje. Pomijam, że w ostatnim odcinku prawie całkowicie pominięto Lily i Marshalla, którzy stali się tylko uroczym tłem historii. Wszystko to jest bardzo bardzo nie w porządku, ale jestem w stanie to zaakceptować. Czego nie potrafię zaakceptować, to powrotu Teda do Robin. SERIOUSLY?

Odcinek, w którym Ted decyduje się pożegnać z Robin na dobre, był bardzo wporzo. Spodobał się Natalce. Fajnie, że ludzie jednak potrafią odciąć się od przeszłości, potrafią ruszyć dalej. Był to okej pomysł i zaakceptowałam go. Przez cały serial kibicowałam mu w zdobyciu Robin, bo to spoko babka, ale z drugiej strony jednak ucieszyłam się, że sobie odpuścił. I co? Kilka odcinków później dowiadujemy się, że NI CHUJA, że jednak pogoń za Robin nie ma końca, że nawet dzieciaki są za tym związkiem, że tak naprawdę przeszłość cały czas w nas zostaje. No kurwa. Naprawdę nie można było zakończyć poznaniem matki, SKORO TAKI WŁAŚNIE TYTUŁ MA TEN SERIAL?!

Nie był to dobry pomysł. Nie podoba mi się. Nie robi się takich rzeczy. W ogóle załatwianie wszystkich rzeczy w finale w taki sposób, w jaki zrobili to twórcy, nie jest w porządku. Żegnamy się z serialem i jego bohaterami, jakby przez te 9 sezonów zupełnie się nie zmienili. Ted kocha Robin, Barney rucha laski, Lilly i Marshall są dalej razem, tylko mają więcej dzieci. NAPRAWDĘ? Dziękuję bardzo drodzy twórcy, ale ja tego nie kupuję.

Nie żebym się jakoś bardzo wczuła w ten serial, jego finał to nic aż takiego ważnego dla mnie, jednak spowodował we mnie uczucie delikatnego rozczarowania. Ciekawe, co na to prawdziwi fani, bo wydaje mi się, że chyba fala hejtu została wylana w Internetach.

P.S. Oglądać Broad City, polecam gorąco, TO JEST DOPIERO EKSTRA SERIAL.