poniedziałek, 10 marca 2014

Oscary, wampiry i muzyka

(Kolejna próba powrotu. Kiedyś może w końcu uda się na dobre.)

O Oscarach w tym roku napisano już chyba wszędzie i wszystko. Ja tylko napomknę. Fajnie, ale nudno. Nic nie zaskoczyło, Oscar za scenariusz do Her bardzo ucieszył (może popełnię jakiś wpisik na temat tego CUDOWNEGO filmu), brak nagrody dla DiCaprio wcale jakoś bardzo nie zasmucił, zdjęcia i filmiki z ceremonii trochę rozbawiły. To chyba tyle. Bo to już było tak dawno i jest tak nieaktualne, że głupio coś więcej wspominać.

Wczoraj byłam w kinie. Wow. Początkowo myślałam, że nie będzie to dobry pomysł, bo jednak #zamałosnu #zadużoalkoholu, no ale poszłam. I zdecydowanie nie żałuję.

Oczywiście wybrałam Only Lovers Left Alive - nowy film Jima Jarmuscha, którego po (moim zdaniem) bardzo nieudanym Limits of Control przestałam uwielbiać. Jak bardzo się cieszę, że serduszko zapałało na nowo miłością ogromną i jeszcze gorętszą niż do tej pory!




Jakiekolwiek streszczenie fabuły tego filmu nie ma za specjalnie sensu, bo nie jest ona najistotniejszym elementem - film po prostu TRZEBA zobaczyć. No ale okej. Historia miłości dwójki wampirów, żyjących w związku już x lat.Adam i Ewa - jak bardzo wymownie. Adam jest muzykiem, Ewa czyta książki. Żyją sobie na innych kontynentach, ale ich uczucie jest wciąż silne i mocne. Decydują się pospędzać trochę czasu wspólnie. Zdobywają krew, chodzą na koncerty, rozmawiają o kulturze, sztuce, nauce, literaturze. Są spokojni, dystyngowani, eleganccy, i tylko młodsza siostra Ewy burzy ten stoicki wizerunek ukulturalnionego przedstawiciela gatunku wampirowatych.

W filmie naprawdę niewiele się dzieje. Ale to też specyfika kina tego reżysera. Ja jestem jego wielką fanką, pomijając, wspomniany już, przedostatni wybryk. Uwielbiam te rozmowy, ten spokój, to nibynicsięniedziejealepatrzyszijesteśzauroczony. A w Kochankach spodobało mi się to jeszcze bardziej.

Każdy kadr zasługuje na własne miejsce w jakimś muzeum czy galerii sztuki. Jaki to jest orgazm dla oczu! Te kolory, to ustawienie postaci, te piękne przejścia kamery. Pierwsza scena, gdy z wirującego gwieździstego nieba płynnie przechodzimy w obracającą się płytę winylową - cudo. Chociaż i tak moje serce skradła scena "brania" krwi. Tożto majstersztyk! Porównanie wampirów do narkomanów w życiu nie przyszłoby mi do głowy, a jak to pięknie pan Jim rozegrał.

Na ogromny plus zasługuje ten wspaniale wpleciony dowcip. Cały film rozgrywa się dość spokojnie, monotonnie, raczej przygnębiająco. Jesteśmy kulturalni, oczytani, lepsi niż "zombiaki" (coż za wspaniałe określenie na zwykłych ludzi), ale z drugiej strony mamy do dyspozycji całą wieczność, przeżyliśmy już tyle, a ile jeszcze nas czeka, czy to coś dobrego, czy jednak bardziej złego (bo w całym filmie jednak widać ten nadchodzący upadek świata). Nie napawa to jakimś głębszym optymizmem. A mimo wszystko udaje się wpleść parę zabawnych dowcipów do tej dość przygnębiającej historii. Już nie wspominam o ostatnich dwóch sekundach filmu, ale czyż lizaki z krwi nie były przeurocze? Czy rozmowy o Fauście, Watsonie, czy Strangelovie nie wywołały uśmieszku na mej twarzy?

O aktorach wiele się rozpisywać nie chcę. W Tomie Hiddlestonie jestem zakochana od niepamiętamkiedy (COONPIĘKNY, te oczy, to ciało, to wszystko, ojesu), a Tilda Swinton praktycznie zawsze jest wspaniała. Niesamowite jest to, jak oni przepięknie razem wyglądają. Zupełnie nie widać dzielącej ich dwudziestoletniej (!) róznicy wieku. Super jak te charakterystycznie, żeby nie powiedzieć dziwacznie, wyglądające osoby, których twarze i ciała są tak bardzo plastyczne, pasują do każdego kadru tego filmu. Bardzo fajne były też drobne, ale istotne, role Mii Wasikowskiej, Antona Yelchina, Johna Hurta, czy Jeffreya Wrighta. Wszyscy spisali się na medal, mimo co prawda dość niewielkiego pola do popisu.

No i oczywiście M U Z Y K A. Oficjalnie zakochałam się w soundtracku. Przepiękne, ciężkie, męczące melodie, wygrywane przez zespół Jarmuscha - SQURL i Josefa van Wissema. Słucham i słucham i nasłuchać się nie mogę, chociaż jednak bez filmowych kadrów te utwory nie uderzają aż tak mocno. Nieważne, jest wspaniały, przestanę słuchać, jak mi się poprawi nastrój (he he he).

To chyba tyle. Polecam gorąco. 9/10. Panie Jarmusch, jednak Pana kocham!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz